Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będziemy razem zielony Eryn wspominać! Ale skądże się to wzięło?
— Ja sam nie wiem — odparł Aleksy wzruszony — przed kilką miesiącami byłbym się rozśmiał lub oburzył z tego rodzaju propozycyi, a dziś... jak pani widzi, przyjąłem...
— Do wielu rzeczy człowiek przychodzi, których się nie spodziewał — zawołała Pola — i mówią, że ma wolę... Ma dolę... temu nie przeczę, ale swobody!...
Rozśmiała się, rzucając mu wejrzenie szyderskie trochę i smutne...
Pomimo przepowiedni przykrych, jakich nie szczędzili Aleksemu matka, stary Junosza, on sam, życie w Karlinie wcale się nie zwiastowało z tém obliczem przymusu i poddaństwa; Aleksy mógł zachować jakąś niezależność w domu, którego był niejako panem i poufałość z Julianem i co dzień lepsze stosunki z Anną, która się przywiązywała do niego. Wszystko to przeszło zrazu oczekiwania jego: uczynił się był maluczkim, aby nie dawać powodu do upokarzania, ale ta ostrożność zdawała się zbyteczną; jeden prezes, choć grzeczny i poufały w swojém obejściu, dawał czuć nieznacznie Aleksemu, jak nierówno stali na szczeblu towarzyskim. Jego zbliżenie nawet i uprzedzająca grzeczność, cieniowały się wewnętrzną dumą, i stanowiły jakby umyślne przypomnienie dla Drabickiego, by się równym im nie sądził.
Nic mu zarzucić nie było można, do niczego się uwiązać, czułeś przecie, że na dnie niéma tam ani szczerego uczucia przyjaźni, ani szacunku takiego, któryby zatarł przedział pomiędzy niemi. Prezes cenił Aleksego, ale usilnie pragnął utrzymać go na właściwém stanowisku, właśnie dlatego, że się domyślał, że go posądzał o jakąś chętkę zapomnienia o położeniu, że przyjaźń Juliana, czulsza i starsza, dawała do tego powody. Co się tyczy Anny, ta przywykła, rzec można, do nowego domownika, oceniła, zbliżyła się doń, ale zarówno z prezesem trzymała go zdala powagą i tém niewytłómaczoném uczuciem godności rodu, które jéj było wrodzoném. Obok cnót wszystkich, obok gorąco pojętych zasad chrześcijańskich, było w Annie jakieś przekonanie wyssane z mlekiem o swéj wyższości rodowéj.
Zziębłe dziecię w łachmanach, ubogą kobietę, żebraczkę byłaby przytuliła w imię Chrystusowe, napoiła, ogrzała własną odzieżą; ale nie wiem, czy jakiś świeżo wyszlachcony dorobkowicz, podający jéj rękę, jaka bankiera żona, siadająca przy niéj do stołu, byłaby przyjętą bez uśmiechu i przykrości. Pojechałaby do umierającéj nieszczęśliwéj, ale nie wiem, czyby chciała odwiedzić najzacniejszą kobietę niepewnego pochodzenia, i czyby ceniąc nawet jéj serce,