Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trast doskonały! On milczący, ja szczebiotliwa... w dodatku oboje prawie jednakiego pochodzenia... powinien-by się zakochać i ożenić ze mną...
— Przysiądź się pani do niego na dni parę, a za skutek ręczę — szepnął Julian.
— Wszakżeś pan widział, żem próbowała, i dokazałam tylko, że ode mnie jak od powietrza uciekał — mówiła Pola — ja nawet naseryo pokochałam tę poczciwą istotę, tak dobrą, tak nieopatrzną i potrzebującą opieki... a on wciąż stronił ode mnie...
Drzewa, które dotąd osłaniały zieloną łąkę nad brzegiem stawu, rozstąpiły się nagle i Anna idąca przodem, zacofała się na widok niespodziany, nagle wszystkim wesołym żartom i płochéj rozmowie zamykający usta.
Zapomniała Anna, że mieli z sobą obcego Aleksego i nałogowo poszła tą drożyną, wiodącą do ustroni, w któréj część dnia pogodną ze starym sługą spędzał biedny Emil.
Aleksy wiedział już o nim, ale go po raz pierwszy spotykał. Anna chciała się zawrócić, ażeby brata nie narażać na wejrzenie obojętne i ciekawe cudzego człowieka, ale chory zobaczył ją, przeczuł, wyciągnął ręce i dzikim swym głosem odezwał się do niéj, wyrywając się słudze, który go przytrzymać usiłował.
— Chodźmy do niego — rzekł Julian pocichu — ty Aleksy pozostań, dla ciebie byłby to widok niemiły... a dla niego wszelka postać nowa jest straszną...
— Ja pana poprowadzę ku zamkowi — przerwała Pola...
— Nie, niech państwo zostaną wszyscy... ja nie zabłądzę — szybko zawołał Aleksy, chcąc się usunąć.
Anna już była pobiegła ku Emilowi, który ku niéj ręce nastawiał jak dziecię do piastunki... leżał on na posłaniu ze skórzanych materaców, rozłożoném na ziemi, pod wielkiemi drzewami, bezsilny, blady; przed chwilą jeszcze swoim zwyczajem patrzał w niebo, na wodę i drzewa, ale ujrzawszy Annę, drgać począł miotając się do niéj. Prawie na równi z siostrą kochał Polę, i gdy zobaczył ją kryjącą się za drzewa, krzyknął znowu, wyraźnie wskazując, że chce, aby razem z siostrą przyszła ku niemu.
— Polo! chodź, chodź ze mną — odwracając się zawołała Anna — biedny Emil cię zobaczył, ty wiesz, jak ciebie kocha...
— Chodź i ty, Aleksy — rzekł Julian biorąc go pod rękę — zobaczymy, jakie na nim zrobisz wrażenie... Jeśliby się ciebie uląkł, odejdziemy razem; jeśli nie, widok nowéj twarzy rozerwać go może... Ma instynkt do ludzi szczególny i przy swéj ułomności często jest dla mnie wskazówką... Ręczę, że do ciebie biedny Emil się uśmiechnie.