Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rejką weszli do sali portretów. Godzina była już dość późna, ale tu często noce spędzano na modlitwie lub rozmowie, nie wiążąc się wcale rozmiarem pospolitym czasu; wieczór gwiaździsty, piękny i spokojny, wzbudzał jakąś tęsknotę nieopisaną, otworzono drzwi szklane do ogrodu; szum starych drzew wszedł przez nie razem z chłodem i wonią rosy nocnéj, pan Atanazy począł zadumany chodzić po sali, niekiedy spoglądając na synowca. Julian milczący patrzał z poszanowaniem i zawsze równém zdumieniem na tego starca, który, mimo swych dziwactw, żyjącą w nim wiarą i myślą, większy mu się od pospolitych, otaczających codziennie istot wydawał.
Jakiś czas trwało milczenie głębokie. Justyn zapatrzył się w gwiazdy, ksiądz Mirejko bawił się paskiem swoim i różańcem kokosowym, Aleksy przyglądał się ciekawie gospodarzowi, który na nim robił wrażenie z grobu powstałéj postaci... nikt słowém nie śmiał przerwać chwili ciszy, uroczystéj jak modlitwa. Nareszcie pan Atanazy stanął przed Julianem i począł głosem drżącym:
— Co myślisz, Julianie, powiedz? masz jakie zamiary na przyszłość?
— Żadnych dotąd, kochany stryju... pracuję około interesów... jestem opiekunem Anny i biednego Emila, spełniam obowiązki i nie wolno mi może spojrzéć daléj i wyżéj...
— Nie wolno? jak to nie wolno — odparł pan Atanazy — a kto ci zabroni? Mój Boże! Boże mój! co z was zrobił ten wiek zaprzątnień cielesnych, zepsucia i obłąkania! Obowiązki, które spełniasz, są tylko cząstką mniejszą tych, które ciężą na tobie... Jak biedne macie pojęcie swego przeznaczenia! Siedziéć, gospodarzyć, zbierać grosz i żyć sobie i swoim! To dobre dla pospolitego człowieka, ale nie dla potomka Karlińskich... Julku kochany, jesteś na drodze, na któréj rodzina nasza doszła do smutnego stanu, w jakim ją widzimy. I tyś w błędzie, jak poprzednicy, jak wszyscy...
Łza zabłysła w rozognionym na chwilę oku starca.
— Wprzódy, niżeli o sobie i swoich, potrzeba myśléć o duszy — rzekł powoli — trzeba spełnić swe posłannictwo; reszta fraszki, dzieciństwo i dodatki. Obowiązki względem ludzi większe są moralne niżeli cielesne; ty i twoi właśnie o tych tylko ostatnich myślicie, niemi się ograniczacie. Smucę się, boleję, płaczę łzami gorzkiemi patrząc na wasz upadek duchowy. Łamiecie sobie głowy, jak kupcy i tandeciarze nad podźwignieniem fortuny, nad zbieraniem grosza, który jest znikomą fraszką, a nie nabywa się wolą człowieka, ani jego rozumem, tylko datkiem Opatrzności; zapominacie dla niego, że imię, majętność, oświecenie, są to dary obowiązujące do czegoś... Co robicie? bawicie się, nudzicie, ziewacie, pragniecie tego, co was nigdy nie napoi, a marnie szafujecie cza-