Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bym żyć nie potrafił; zresztą Anna zawczasu powiedziała sobie, że i majątku i losu dla nas się zrzecze... i zrzekła się ich... Patrz! co tu za żywioły szczęścia!!! Smutno patrzéć na to, smutniéj żyć wpośród tego... Na dobitkę powiem ci, że ja, który się ożenić muszę z majątkiem, dla podniesienia imienia Karlińskich, dla uratowania Anny i kupienia spokoju Emilowi, ja, co także naznaczony jestem na ofiarę... kocham się szalenie i bez nadziei.
Julian obejrzał się, Aleksy mu przerwał.
— Nie mów, w kim, nie potrzebuję, domyślam się!
— Ty? ty? — zawołał przestraszony Karliński — jak to? byłożby to już tak widoczném?
— Może nie, kochany Julianie; ale przyjaźni dane jest przeczucie i jasnowidzenia władza... zresztą wiedziałem, jakiego rodzaju był zawsze twój ideał, i odgadłem.
— Cicho! na Boga! milcz! — przerwał Karliński — a radź mi, co począć mam z sobą.
— Ja! radzić tobie... na to potrzeba doświadczenia, a niéma człowieka młodszego w tém nade mnie... ja-m nigdy nie kochał szczęściem... i — dodał smutniéj Aleksy — nigdy kochać nie będę...
— Jakżeś potrafił domyślić się? Na Boga! mów, przeraziłeś mnie... ja-m sądził, że oprócz mnie nikt w świecie nie wié o téj tajemnicy... ja się z nią taję i kryję.
— I nie byłbym jéj zapewne odgadł — rzekł uspokajając go Aleksy — gdyby nie twoje własne wyznanie, gdyby niedawna serca twego znajomość.
— Posłuchajże mnie i pozwól się usprawiedliwić — przerwał Julian pocichu, oglądając się na wszystkie strony. — Nie sądź, żeby to były płoche jakieś miłostki... między mną a nią niéma innego stosunku poufalszego nad codzienny towarzyski, nigdym jéj nie powiedział, nigdy nie dałem do zrozumienia nawet, co czuję dla niéj... nie wiem, czy ona mnie kocha, miłość ta nie ma i nie może miéć przyszłości, a jest tak wielka, tak gwałtowna i tak niepohamowana, że są chwile, w których wszystkiego zapominając, chcę ją porwać, unieść, chcę ją udusić w uścisku i umrzéć przynajmniéj, z nią żyć nie mogąc.
Mówiąc te słowa, Julian rozpłomieniał cały, oczy mu się zaiskrzyły i dwie łzy błysły na nich; ręka drżała; cała twarz przybrała wyraz najwyższéj egzaltacyi. Tylko z tak niewieścio-wypieszczonych ludzi taki płomień buchać może.
— Obok tego masz wiedziéć — dodał szydersko, miarkując się i zniżając głos — że Pola rówieśniczka Anny, jéj przyjaciółka, jest poprostu córką służącéj mojéj matki i ekonoma, sierotą bez imienia