Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

merta. Dodajmy do tego czapkę z kutasem i dewizki zwieszone na żołądek, a będziemy mieli lekki rys człowieka, który tak gorącą miłość potrafił wzbudzić w pani Celestynowéj.
Do kompletu sąsiadów brakło już tylko pani Celestynowéj saméj, która mimo gorącéj chęci wyśledzenia, co się w starym dworze działo, cała zajęta Pryscyanem i wieczorną jego obiecaną wizytą, kładła pasyans, usiłując wybadać losy i odgadnąć swą przyszłość; i pana Teodora, wstrzymanego nieprzewidzianym wypadkiem, bo gość jakiś najechał w chwili, gdy już wdziewał surdut i zabierał się do Drabickich.
Dostateczna to jednak była dla Juliana próbka świata, w którym żył przyjaciel jego Drabicki, i jakkolwiek młody Karliński usposobionym był wszystko widziéć z dobréj strony, jakkolwiek oryginalne to towarzystwo po wysznurowanych postaciach, które u siebie spotykał, odznaczało się przynajmniéj niekłamaną powierzchownością, wybitną, przy najlepszych chęciach, trudno tu było znaléźć co, prócz śmieszności i niesmaku.
Pani Drabicka wcale się nie kryła już z nieukontentowaniem, jakie w niéj to najście sąsiadów wzbudzało; mruczała pół-głosem:
— Licho ich tu naniosło — i zapytana, odpowiadała wcale nie przymuszając się do grzeczności.
Hrabia tymczasem kończył swoję misę mleka w milczeniu, poglądając szydersko na gości; Pryscyan odważnie zbliżył się do Juliana i Aleksego, czując się godnym Karlińskiego i usiłując mu dać wielkie o sobie wyobrażenie minami, które wyrabiał. Pan Mamert nadęty obserwował, pan Jozafat siedział w kącie, pragnąc się tylko wymknąć co prędzéj, a Jacek Ultajski dla zajęcia kręcił wąsy, nie wiedząc, do kogo się zwrócić.
Rozmowa iść nie mogła, ten i ów bąknął słówko, które nie podniesione padało na ziemię.
Julian nie dając po sobie poznać, ciekawie się przypatrywał towarzystwu, które pierwszy raz widział zbliska; — i widząc, że był zarówno przedmiotem ciekawości, pocichu wyniósł się, pożegnawszy panią Drabickę...
Aleksy przeprowadził go na ganek.
— A co? — zapytał ze smutnym uśmiechem — czy moi sąsiedzi i współtowarzysze doli nie warci twoich lalek wysznurowanych, na których narzekasz, Julianie.
Ambo meliores — odparł Karliński — ale tu przynajmniéj jest charakter i każdy nosi napisane na czole, skąd wyszedł i dokąd zmierza.
— A! gdybyś pożył z niemi! kto wié, czyby ci ten charakter nie