Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ceniem, obrzydzeniem życia; była to jakaś tęsknota do nieśmiertelnéj ojczyzny, do jasnych niebios i białych aniołów, coś jakby nostalgia wygnanki skazanéj na wiekuiste mieszkanie wśród obcych i obojętnych. Było w niéj coś tak anielsko-czystego i wielkiego, że najzepsutszy wzrok ludzki nie śmiał na nią spojrzéć z myślą grzeszną; przytomność jéj oświecała i oczyszczała, człowiek przy niéj czuł się lepszym, podniesionym, spokojnym, jakby go anioł uniósł skrzydły jasnemi nad ziemię.
Anna była téż ukochaną nietylko w Karlinie od tych, co ją otaczali, ale zyskiwała serca wszystkich, i wzniecała uwielbienie w każdym, do kogo się choć trafem zbliżyła. Dojrzała przedwcześnie, poważna, kierowała mimowolnie Julianem, stryjami, domem całym i wyrzekła się młodości dla surowych obowiązków życia, które spełniała z ofiarą chętną i całą saméj siebie. Nie wiem, czy kiedy pomyślała nawet o sobie i przyszłości; jéj szczęście było w szczęściu drugich, a jeśli kiedy uśmiechnęła się radośnie, to dla nich lub z niemi.
Stanąwszy w progu, panna Anna, która się nie spodziewała widać znaléźć u Juliana nikogo prócz niego i doktora, zdumiała się i zacofała, widząc obcego, kogoś tak niepozornego jak Aleksy, w poufałéj rozmowie z bratem i w jego towarzystwie. Przyszło jéj na myśl, że to być mógł drugi jakiś nieznajomy lekarz, wezwany przez Juliana; inaczéj bowiem sobie wytłómaczyć nie mogła tak rannego przybycia zupełnie nieznajomego, w ubraniu, w jakiém się jéj jeszcze nikt z mężczyzn nie przedstawił. Aleksy był całkiem po podróżnemu, a choć mu i w tym stroju dosyć było do twarzy, choć może lepiéj jeszcze wydawał się w prostéj odzieży człowiek pracy, panna Anna tak się rychło na tém poznać nie mogła. Uderzyła ją tylko pospolitość téj postaci pełnéj siły i energii, ale na pierwszy rzut oka rażącéj szorstkością pozoru i zaniedbaniem. Zdziwiona, zatrzymała się w progu, właśnie gdy Drabicki, skłopotany, że się tak nieprzyzwoicie prezentował, pochwycił się z siedzenia, stanął jak wryty, nie wiedząc, co się z nim stało, czując tylko, że jakieś nieziemskie zjawisko miał przed zdumionemi oczyma.
Julian, który postrzegł a raczéj przeczuł siostrę, i doktor, który ją zdaleka zobaczył, porwali się i podbiegli ku niéj, na chwilę zostawując Aleksego w osamotnieniu dość przykrém: wprędce jednak przypomniał sobie Karliński towarzysza, szepnął coś siostrze na ucho i przedstawił go.
— Jeden a może jedyny, którego przyjacielem w życiu nazwać mogłem, towarzysz mój uniwersytecki... Aleksy Drabicki, kochana Anusiu... Winniśmy mu podziękować serdecznie, bo sam jeździł po pana Grebera i sądząc, że nam jeszcze w czém pomocnym być