Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

inne ciało, siły, narzędzia czynu, wytrwałość, energię, odwagę i ufność w siebie, któréj mi braknie?
— Zdobędziesz i to wytrwałą pracą, kochany Julianie — rzekł Aleksy z uczuciem — i zasmakujesz w życiu, bylebyś ze złożonemi nie pozostał rękoma, litując się nad sobą, wzdychając i nic począć nie śmiejąc...
— Tak, wszystkoby to było możliwém — odparł Julian — ale ja nie jestem panem siebie; tysiące okoliczności mnie krępuje i przykuwa... Jestem głową biednéj mojéj rodziny, mam obowiązki względem świata, z którym wiążą mnie odwieczne stosunki, formę i habit zakonu mojego przywdziewać muszę... ani uciec, ani się odrodzić nie mogę. Posłuchaj... Stryj, który nas wychował, jak tylko ujrzał mnie dorosłym, cały ciężar zrzucił na mnie; mam siosttrę, mam brata. — Tu Julian westchnął smutnie. — Sam będąc, nie zważałbym na nic; zmieniając tryb życia, pociągnąłbym ich za sobą, a ich przyszłością rozporządzać nie mam prawa, muszę ją drogą tradycyj rodowych prowadzić... Jestem i zginę panem! Tymczasem ten dostatek, który widzisz, więcéj jest pozorny niż prawdziwy; mam żyć z czego wygodnie, ale przyszłość straszna! oszczędnością, poświęceniem czasu na mnogie interesa i nieskończone drobnostki, okupywać ją muszę, nudzę się, męczę, stękam i przykuty do taczki wlokę za sobą ciężar nieznośny... z którego mi budują więzienie. W przyszłości, dla ocalenia imienia, dla oswobodzenia się od długów, czeka mnie małżeństwo obrachowane z jaką dziedziczką potrzebnego miliona i życie w téj niewoli... do końca!! Oto masz obraz złoconéj nędzy tego, któremuś może pozazdrościł w duchu.
Aleksy się zamyślił i ściskając rękę przyjaciela, nierychło odezwał się, zwracając na niego oczy pełne wyrazu i ognia.
— Oba więc równie niewolnikami jesteśmy i nieszczęśliwemi, ale z dwojga kto wié, czyj los lepszy jeszcze... Ja walczę, alem zbrojny i gotowy do boju, ale się niczego nie lękam, ciało i duszę mam zahartowaną; owszem, jakiéjś doznaję przyjemności, łamiąc się z losem i wydobywając z pod gniotących brzemion niedostatku... Zresztą i ja-m niewolnik i dla mnie nic nie obiecuje przyszłość prócz pracy. Ty wśród twojego życia masz czas duchem się podnieść i umysł twój kształcić; ja z pługa wyprzężony jak wół, padam wołając spoczynku... Inne marzyłem życie, dopóki miałem ojca, co nasz zagon uprawiał i puścił mnie w świat szukać tego, co ludzie dawniéj losem i szczęściem nazywali; uczyłem się, pragnąłem coś zdobyć nauką, zbudować sobie przyszłość... wszystko spełzło i zniszczało... Ostatniego roku, po powrocie moim do domu, przyszła wkrótce żałoba... umarł poczciwy stary ojciec, wzdychając do spoczynku, na który zapracował sześćdziesięcią latami nieustannego