Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzec słodyczy, które grożą upojeniem. Dla ciebie towarzystwo moje byłoby, nie przeczę, chwilową rozrywką miłą; tobieby może nieprzykrym był widok człowieka, coby w prostéj burce i szaraczkowym surducie wsunął się do twoich salonów; wniósłby z sobą nowy żywioł, rozmarszczyłby czoło twoje; — ale ja? Mimowolnie musiałbym się rozpieścić, rozpróżnować, rozmarzyć, pozazdrościć i nabyć uczucia, którego znać nie chce serce moje. Niczém ci się zdaje ten stosunek codzienny dwóch ludzi, których położenia są ogromnie różne; ja w nich widzę groźbę dla siebie i z obawy samolubnéj nie jadę do Karlina...
— To coś zanadto mądrze pomyślano, i jak na młodego, nazbyt okazuje przezorności, kochany Aleksy, a zdaje mi się, w dodatku, że jesteś w błędzie. Czemuż nie przypuścisz, że jabym mógł zmężniéć przy tobie, a posądzasz się, że sam rozpieścićbyś się musiał? Czemu nie rachujesz na wpływ własny, a boisz się ulegać cudzemu?
— Bo znam człowieka — rzekł Aleksy — a szczególniéj siebie. Położenie moje nie jest normalne, zanadto mam myśli i ducha do pługa i brony, silę się, by podołać bez westchnienia i żalu obowiązkom moim; cóż dopiéro gdybym miał przed oczyma obraz, któryby co chwila budzić musiał we mnie zazdrość, żale i politowanie nad sobą?
— Nie jesteś więc szczęśliwy? — zapytał Julian z czułością.
— Nie narzekam — rzekł Aleksy — i przekonany jestem, że w każdym stanie suma szczęścia i cierpienia do osiągnienia człowiekowi dana jest równa... od niego zależy ją otrzymać. Ale na to właśnie potrzeba zrość się i wcielić w stan swój, a odwrócić oczy od tego, którego serce pragnie, gdy go osiągnąć niepodobna.
— Tak, masz słuszność — rzekł Julian — w każdym stanie, w każdém położeniu są troski nierozdzielne od bytu człowieka! — Westchnął. — Mówmy o czém inném, rozpowiedz mi swoje dzieje!... Ja ci się z moich wyspowiadam; zaraz nam podadzą herbatę, zapalimy cygara, i pośmiejemy się jak za lepszych dni naszych — ces beaux jours où nous étions si malheureux!

III.

Młodzi, spotykamy się zupełnie jak dziewczęta u studni, przychodzące po wodę, które pośmiejąc się z siebie, popatrzą się sobie w oczy, razem spojrzą na przechodzącego chłopca, poprawią włosy rozplątane na głowie, zaśpiewają, i nie spytawszy jedna drugą, skąd przyszła i dokąd odchodzi, rozstają się z tą obojętnością dziecinną, którą daje jakaś głęboka wiara mimowolna w przyszłość i życie. Tak, gdyśmy się z różnych stron świata zbiegali na ławę szkolną,