skłonnością, nie zniżył się do związków z rodziną świeżego lub wątpliwego szlachectwa.
Tadeusz zdawał się ani myśléć o ożenieniu, choć pusto było we dworze na Siekierzynku, choć tęskne tam wiódł życie. Dorota, która władała domem, podstarości, co za niego gospodarzył, bo Siekierzyński koło roli się nie znał i nie umiał wcale zarządzić robotą w polu, dwóch sług i woźnica, cały dwór składali. Brakło nawet rezydenta, o którego gdzieindziéj tak łatwo, a choć się stręczył Bajdurkiewicz, zbyt nim gardził Tadeusz, żeby się ten na tém nie poznał.
Dobre to było stworzenie ów rezydent dawniejszych czasów, najpracowitszy z próżniaków, najpotrzebniejszy z przyjaciół i dla kawałka pieczeni na dobrowolną zaprzedany niewolę. Niech sobie kto chce na rezydentów wyrzeka, był to ród, dziś wygasły, ludzi bardzo poczciwych i potrzebnych. Czego rezydent nie robił? czego nie słuchał? nie cierpiał? a zawsze z twarzą pogodną, z obliczem wesołém, z gadką na ustach, z ukłonem. Za pryncypała swego gotów był skoczyć w wodę, byle nie głęboką, w ogień, byle przygasły, pokłócić się gorąco, potuzać nawet ze słabszym. Chciałeś go do towarzystwa, toś go miał każdéj chwili, dniem i nocą; nie żądałeś go, odchodził bez gniewu, gotów wrócić na zawołanie. Psy układać, zegarki naprawiać, dzieci wodzić na przechadzkę, grać na pozytywku kanarkom, na drumli do improwizowanego tańca, skakać kozaka z panną garderobową dla zabawy gości, opowiadać wesołe dykteryjki, kontentować się okrojoną kością pieczeni i gąszczem krupniku, kto lepiéj umiał nad niego? kto pokorniéj stawał w kątku, siadał ciszéj na złamaném krzesełku, cierpliwiéj dął mieszkiem w kominek i drzwi zamykał za każdym wchodzącym, nad poczciwego rezydenta! Było to zaparcie się siebie i poświęcenie uosobione! Nigdy ja z ust się biedaka nie wysunęło, jego ja to był pryncypał, gospodarz protektor; starał się sam być jak najszczuplejszym, jak najmniéj zawadnym, zawsze szedł na ostatku, zawsze nawet sługom ulegał. Szkoda nam dawnych czasów rezydenta! Ileż to dworów posyłało go za nowinami, robiło przez niego interesa, których wzięciem na barki był dumny; ile panien wydał za mąż, ilu ożenił kawalerów, ile pieniędzy natropił; ile się napocił za sprawą pańską, a za to wszystko miał jakiś kątek w oficynie, łojową świeczkę wieczorem, ostatnie miejsce u stołu, często szyderstwa, rzadko podziękę i wiele od sług do znoszenia!
Tadeusz tak był biedny, że i podobnego rezydenta nawet nie miał; pan Jozafat Węgiel, który parę razy go odwiedził i po parze dni bawiał, nie wiem czemu nie upodobawszy sobie w Siekierzynku,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/146
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.