Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyzwoity czas dawszy na przygotowanie i spoczynek, na zebranie myśli, pan Kornikowski wystąpił wreszcie z oracyą swatowską; zdumiało go, że słuchano jéj w głuchém a chłodném milczeniu, a gdy skończył i pokłonił się, w rzeczach domu tyczących się panująca i decydująca pani deputatowa, lekko pochyliwszy głowę, odezwała się dyktatorsko:
— Gdyśmy w dom nasz JMPanu Siekierzyńskiemu, prowadzonemu przez waćpana dobrodzieja, uczęszczać dozwolili w celu starania się o względy nasze i córki, nie było to wszakże żadném z naszéj strony zapewnieniem sukcesu tych starań.
— Tak! sukcesu tych starań! — powtórzył wedle zwyczaju deputat, który w domowych sprawach żonie potakiwał.
— Aniśmy myśleli czynić dla widoków naszych najmniejszéj wiolencyi afektom i skłonności córki naszéj.
— Skłonności córki naszéj! — kiwając głową rzekł deputat.
— Przeto też — kończyła jéjmość — nie możesz nam WPan dobrodziéj miéć najmniéj za złe, jeśli dziś przekonani, iż serce i uczucie Izabelki naszéj zwróciło się ku innéj osobie...
— Tak, ku innéj osobie — mówił deputat.
— Widzimy się z żalem w konieczności podziękowania W. Siekierzyńskiemu za okazany nam szacunek, a razem proszenia go, aby nam przebaczył, iż propozycyi jego przyjąć nie możemy.
— Przyjąć nie możemy! — echem dodał deputat.
Stolnik osłupiał zupełnie i stanął jak wryty, nie rozumiejąc nic, nie mogąc wierzyć uszom swoim.
— A zatém — mówiła sama pani — daruj nam, stolniku.
— Daruj nam, stolniku — przemówił deputat.
— Ha! — rzekł pan Kornikowski — wola boża, ale niech-że wiem, kto tak szczęśliwy, iż się umiał państwu zasłużyć przed nami.
Deputatowa zmieszała się, potrzęsła głową i dawała znaki mężowi, aby imienia nie wyjawiał, ale po czasie, bo pan Opaliński już je wypuścił z ust niezręcznie, za co mu pogrożono na nosie.
— Pan Piątecki.
— Co! Piątecki! syn wychrzty! — wyrwało się stolnikowi.
Deputatowa zaczerwieniła się nadzwyczajnie, deputat cały zmieszany schwycił za rękę Kornikowskiego.
— To fałsz, mościdzieju! to niegodna kalumnia!
— Jakto kalumnia! kiedym nieboszczyka tatka do chrztu trzymał — rzekł stolnik odważnie. — No! daj Boże szczęście państwu, a ja tu już niepotrzebny, do stopek się ścielę.
Oboje państwo bez ruchu pozostali w swoich miejscach, gotując się do walki domowéj, gdy pan stolnik trochę zemstą swą pocieszo-