karyolka stolnika na dziedzińczyk Smarzewa, panny patrzały przez okno na wjeżdżających i dwie pobiegły się przybrać, a najmłodsza tylko, Helenka, została przy matce, która gotowała się na przyjęcie gości.
Wszedł stary stolnik z grzecznym komplementem wysmażonym po staroświecku, przedstawując Siekierzyńskiego; powstała z podziękowaniem staruszka, a zaczerwieniona Helenka, opatrzywszy kawalera, wysunęła się co chyżéj opisać go siostrom. Nierychło i one przecie nadeszły zarumienione kłaniając się, a potém szybko kryjąc za krzesełko matczyne. Stolnik za przybyciem ich, prawić chciał i pannom grzeczności, ale ciągle się mylił, biorąc jednę za drugą, tak były do siebie podobne. Tadeusz zbliżył się do najstarszéj Józefy i chciał rozpocząć rozmowę od obojętnych przedmiotów, ale widocznie szło tępo, odwrócił się ku średniéj, i tu nie lepiéj był przyjęty; a Helenka tak się wywijała, że i mówić do niéj nie mógł.
Stolnik poglądając na to, niecierpliwił się i mówił w duchu:
— Co u kata! nie umié się przysiąść jak należy nawet! Co za młodzież, co za młodzież? ani pić, ani smalić cholewek... Ja jeszcze dziś-bym znalazł rychléj dziesięć słów, niżeli on jedno we własnéj sprawie!
I okiem a miną pan Kornikowski podpędzał napróżno Siekierzyńskiego.
Nie kleiło się jednak wcale, aż tu i pan Żeligowski, pretendent najstarszéj, przyjechał, bo mu ktoś szepnął, że tam Siekierzyńskiego powieziono. Był to młody chłopak, ogorzały od gospodarskiéj pracy, domator widać, nie wykwintnie wychowany, ale wesół, raźny i śmiały. Stolnik przeczuł przez skórę, co on znaczył tutaj, wejrzawszy na matkę i najstarszą córkę, które się na widok jego zarumieniły bardzo. Z pierwszemi odwiedzinami nie wypadało siedziéć długo, odjechali więc, pozostawiając za sobą pana Żeligowskiego, a ten wieczorem upadł do nóg matce i córce, formalnie prosząc o jéj rękę.
Biedna wdowa rozpłakała się, nie wiedząc, co na to odpowiedziéć, Józefa milczała.
— Rób, co ci się podoba, moje dziecko.
— Nie mogę matki opuścić, nie mogę! — z płaczem zawołała córka.
— Moja droga, nie odpychaj losu, nie rozdzielim się przecie...
— Na wszystko się zgadzam — przerwał Żeligowski — byleś mi pani nie odmawiała dłużéj, czekałem długo, milczałem, cierpiałem.
— Józiu! rób, co chcesz, i niech ci Bóg błogosławi — wyjęknęła matka.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/137
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.