Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że znajdzie każdą rzecz na swojém miejscu, jakby ją wczoraj odjechała, a tu nic dawnego się nie utrzymało. Ludzie powymierali, drzewa się powaliły, budowle pogniły i runęły, mało kto je pamiętał, mało z kim mogła pomówić o swoich czasach i panach. Pomimo te zawody, była szczęśliwa i żywo się bardzo krzątała za uciekłemi pamiątkami, większą część dnia na zielonych już rumowiskach starego domu spędzając. Dom, z którego ustąpili Wichułowie, nie podobał jéj się wcale, namawiała pana Tadeusza, żeby postawił nowy na staréj ojcowskiéj sadybie. Ale on miał i bez tego wiele do czynienia, znajomi i nieznajomi dowiedziawszy się o Siekierzyńskim, którego już bogaczem głoszono, choć wcale nim nie był, zjeżdżali się, submitując nowemu sąsiadowi. I stolnik przywlókł się także do pupila, a szczęściem trafił, że był sam jeden, łzy mu się puściły z oczu na widok dobrze dawniéj znanego miejsca, gdy ujrzał rozwieszone na ścianach owe portrety familijne i stare gienealogiczne drzewo Siekierzyńskich, wieczny przedmiot opowiadań nieboszczyka skarbnikowicza.
Nie rozweselił się nawet, widząc nowo rozpoczynającą się erę świetności domu, który już miał za upadły, stanął naprzeciw drzewa wyrastającego z lędźwi Sobiesława i westchnął:
— Ha! — rzekł — wszystko to ślicznie i pięknie, ale gdyby ci mężowie powstali i spytali cię, panie Tadeuszu, czém to okupiłeś, co masz dzisiaj?
Siekierzyński się spłonił.
— Zawsze te dawne podejrzenia, panie stolniku!
— A żebyś waćpan wiedział, jak to mnie gryzie, nie miałbyś za złe, że się z tém siud tud wypaplam! Mnie to jak kamień cięży na sumieniu, bom taki był twoim opiekunem i dozwoliłem na to!
— Na cóż, panie stolniku?
— At! wypieraj się zdrów! to darmo, i twoje eklipsy lubelskie i początek tych pieniędzy, rozumiem wszystko dobrze, gorzkiemi łzami na to płaczę!... Trzeba mi było tego gryzącego na starość robaka nosić w sobie. To być nie może, żeby się to nie wydało. Omnium rerum incertissima dochowanie niebezpiecznéj tajemnicy. Nieraz mi się w nocy zdaje, że waćpana przodkowie przychodzą do mnie i pytają mnie o rachunek, jak Bóg pytał Kaina o krew Abla, zrywam się jak opętany ze snu i krzyczę! Wiem ci ja, wiem, że to teraz szlachectwo sobie lekceważyć poczynają, ale ja i sercem i wiekiem jestem laudator temporis acti.
— Ale na Boga! panie stolniku, cóż pan sobie myślisz? myślisz-że pan, że ja nie cenię, nie szanuję, nie czczę pamięci przodków i mojego szlacheckiego klejnotu?