Jozafat tylko głową pokiwał.
Siedzą a czekają, już i karczma się wali, zajrzeli w środek, nigdzie śladu. Nie jużby się tak popalili!
Wtém Węgiel poskoczył w krzaki za karczmę, wołając:
— Za mną! za mną!
— Wszyscy za mną!
— Po czasie! — krzyknął w chwilę rozpatrzywszy się — po czasie! Ot patrzcie! w stajni była szyja do lochu! loch wychodził za karczmę, wydarli w nim sklepienie z dylów, i tędy w krzaki szmyrgnęli. Wszak to o trzy kroki od Bajdurkiewicza!
— Jak Boga kocham to być nie może! ja w tę stronę patrzałem, nie mogli mi ujść, byłbym ich w sztuki porąbał.
— A patrz-że no, co to się znaczy? — odparł powolnie Jozafat — wszak świeżo oddarty dach i jeszcze żydowskie łachmany, które z pośpiechu poodzierali, wiszą na krokiewkach. Ot i ślady! wymknęli się!
— To być nie może! — wołał ciągle Bajdurkiewicz.
— Wróćmy się do naszego pryncypała — rzekł Węgiel — on tam leży i stęka, potrzeba go opatrzyć i do domu zawiéźć.
Tu już pan Atanazy Bajdurkiewicz był na przodzie i pierwszy zbliżył się z wielką gorliwością do bryczki, na któréj leżąc stękał Tadeusz.
Opatrzono rany; najcięższa była w ramię zadana, inne mogły się ledwie liczyć za draśnięcia. Natychmiast z wprawą szlachty, co umiała dać rady na cięcia, obmyto i obwiązano rękę, i powoli ruszono w drogę ku Czerczycom. Ale że pośpieszać nie było można, ledwie nad świtem bryczka wtoczyła się przed ganek. Bajdurkiewicz pod pozorem oznajmienia stolnikowi, pośpieszył przodem i znaleziono go już nad garczkiem piwa, opowiadającego, jak rąbał Wichułów i jak cudem Najświętszéj Panny, do któréj się obrazu czerwieńskiego ofiarował, ocalony został od nieuchronnéj zagłady, gdyż czuł nawet cięcia na sobie, ale szable od niego jak od stali odskakiwały.
Stolnik ze snu rannego zbudzony, o lasce wywlókł się na ganek przeciw Tadeuszowi i, popatrzywszy na jego towarzyszów, którzy mu się każdy w swój sposób przedstawiali i rekomendowali, zrobił pocichu uwagę, że byleby ci goście dłużéj pobyli w Czerczycach, ani śpiżarnią im, ani piwnicą nie wystarczy.
Po doktora nie było potrzeba posyłać, gdyż dawniéj z ranami każdy sobie rady dać umiał, a Jakób, stary sługa stolnika, niegdyś wojak, doskonale się z niemi obchodził. Zniesiono więc pana Tadeusza do izby, grzeczny pan Urban przymówił się, żeby co przetrą-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/123
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.