Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Popatrzał i zamilkł... Mamcia usiadła, ale przez czas jakiś trzęsła się z tłumionego gniewu. Przyszłam jej w pomoc i uczepiłam się do Wujcia... Mogę sobie bez pochlebstwa powiedzieć, że dzień ten był tryumfem moim. Prawda żem się zmęczyła i ochrypła, ale w końcu obiadu... już tylko ze mną mówił, na mnie patrzał i... żebym się dała, byłby mnie co chwila całował temi kolącemi wąsami. Dławiłam się plotąc nie wiedzieć co... Mama była rozpromieniona...
Nie chcę opisywać tego dnia... Był na obiedzie, po obiedzie, na herbacie, siedział cały wieczór i dwieście reńskich dał mi na gałganki...
Sama niewiem com mówiła — całą sztuką było żem bezwstydnie w jego myśl i słowa wtórowała... a śmiało...
Gdy wyszedł nareszcie, Mamcia się zerwała z kanapy i rzuciła mi się na szyję...
— Aniele mój! zawołała w zachwyceniu — ale ty jesteś skończoną artystką... jenialną jesteś... nieporównaną... Ucieszyłaś mnie i przeraziłaś razem...
Łzy jej w oczach stały...
— Ja mając lat ośmnaście, nie byłabym nigdy potrafiła tak odegrać roli... tak przybrać fizjognomji...
Skromnie przyjęłam pochwały — ale mogę powie-