Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wpadła na niego Pilska i jakoś zmitygowała... że się przynajmniej dał upamiętać i ciszej mówić począł...
Zawsze ten sam... W Ulicy możnaby go wziąć za niezamożnego ekonoma, murgrabiego, nie wiem tam za kogo, dość powiadają, że ma pieniądze ogromne i ma być niezmiernie bogaty. Twarz ogorzała, nos jak kartofel, wąsy podstrzyżone, buty juchtowe... rękawiczki skórzane źle uprane, chustka do nosa szara... Ale któż odmaluje wyraz twarzy, niby poważny, niby szyderski, pół kwaśny, pół wesoły i tę nieznośną jego rubaszność, która Mamę czasem do rozpaczy przyprowadza... Sto razy słyszałam ją mówiącą, że gdyby nie ta fortuna, nie te na nim jakieś nadzieje, nigdy by u niej na progu nie postał... Przy ludziach, gdy jest towarzystwo, ciągle się za niego rumienić potrzeba... bo zdaje się, że na złość dziwactwa wygaduje i wyrabia, aby salon skompromitować... a cierpieć go musimy... Zobaczywszy mnie wpadł jak jastrząb na mnie... i zaraz do pocałowania... a jak zaczął mi się przypatrywać, oglądać, pytać... poty na mnie uderzyły... Z nim niewiedzieć co mówić, do czego się przyznać, wszystko wyśmiewa. A gbur, a wyrażenia jakieś, jakby naumyślnie gdzieś z szynkowni powyciągane.
— Otóż widzicie, nie uszłyście mnie, zawołał, prychając... Matki twej trochę dawno nie widziałem...