Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sumienia zgryzoty... W oczach dostrzegłam jakby łzy wstrzymane, które wypłynąć nie mogły i do serca wrócić chciały...
Nagle drgnął i twarz ku mnie obrócił... chciał się uśmiechnąć, a usta się skrzywiły... Wzrokiem objął mnie od stóp do głów, długo, tak jakoś, że mnie nim palił i niepokoił...
— Przyszedłem, panią pożegnać — rzekł głosem cichym bardzo...
— Na długo? — spytałam...
— A któż żegnając wie, na jak długo się rozstaje; często na godzinę jedziemy, a nie wracamy — nigdy...
— Mówmy prozą — poczęłam, chcąc ten ton tragiczny zmienić — dokądże pan jedziesz...
— Dokąd? doprawdy nie wiem — odezwał się — ale to pewna, że.... jadę.
— Cóż to za zagadka?
Oczyma mnie zmierzył i uśmiechnął się łagodnie, wyciągając rękę ku mnie...
— Radca znajduje, że mnie by podróż posłużyła, spoczynek, zmiana klimatu... Jest tak troskliwy o zdrowie moje, iż koniecznie jechać mi radzi, a jego rada rozkazem...
Byłam zmięszana i smutno mi się zrobiło, łzawo w duszy... Trzymał mnie za rękę...