Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszedł na pożegnanie, zastał mnie zapromienioną... Staś się właśnie obudził. Leżał w kolebce, rączki i nóżki podniósłszy do góry, dwa różowe kułaczki wyciągnął ku mnie i śmiał się. Uklękłam nad nim... On stał chmurny, smutny, ponury, jakby chciał mi struć szczęście moje... Jak to można patrzeć na Stasia i niebyć szczęśliwym, i niezapomnieć o wszystkiem... ja tego nie rozumiem! To grzech!


Dnia 16. Maja.

Dzień był śliczny... Po deszczach się wyjaśniło, ociepliło. Oskara z krzesłem zatoczyć kazałam do okna... Oczy zbladłe zwrócił wprawdzie ku ogrodowi, z którego płynęła woń brzóz i młodych pączków jodłowych, ale zdawał się nie widzieć nic... Z ust ślina mu ciekła... Mówiłam do niego łagodnie... bo mi go już żal — zgrzytał zębami i ręce zaciskał... Gdyby miał siłę... możeby mnie bił... Są takie chwile na niego... Stasia boję się mu pokazywać... takim wzrokiem strasznym patrzy na biedne dziecię...
Doktor znalazł Oskara gorzej, bo osłabionym coraz bardziej... dają mu żelazo, chinę... ekstrakty jakieś, wszystko to nie pomaga... Zasypia tylko po-