prowadzi mnie do niczego, oprócz spojrzenia w przepaść, nad którą stoję. Ani iść dalej, ani wrócić...
Czasem zapominam o tem, gdy z nim mówię... Któż wie, Matka miała słuszność może, jabym go mogła pokochać. Zaczynam się tego lękać, bo czuję, że miłość taka mogła by mnie uczynić nieszczęśliwszą jeszcze. A cóż za ciężarem była by ona dla niego? Muszę mu przyznać, że choć oczy jego mówią mimowolnie wiele — usta nigdy jeszcze nic oprócz rezygnacji i obowiązku nie wyrzekły. Te wieczory z nim... przynoszą mi spokój i pociechę...
Lecz, kilka dni jeszcze, skończą się one... Opaliński wyszedł z wielkim tryumfem. Rodzina Barona za samo posądzenie przepraszać go musiała. Okazało się, że mu winna ocalenie majątku... Chciano go uprosić do rządzenia nim, aż do chwili podziału, który nie jest łatwym, bo podobno bez procesu się nie obejdzie, dawano mu więcej niż miał u Barona i najzupełniejszą plenipotencję — niezgodził się na to...
Za parę dni... gdy wszystko zostanie skończone, pożegna nas i jedzie gdzieś w Rzeszowskie, dźwigać kogoś z ruiny — jeśli — jak mówi uśmiechając się — nagle nieuznają go tak dla Galicji niebezpiecznym, że mu we dwadzieścia cztery godziny, kraj opuścić każą — czego już wiele było przykładów...
Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/207
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.