Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na próżno błagając mnie stary, zabiegał drogę... a Oskar z gniewu płakał... Pomimo grudy i dnia zimnego, otulona szłam dalej, w mocnem postanowieniu najęcia koni przy pierwszej karczmie, uproszenia ich u księdza... gdziekolwiek bądź.
Obawa rozgłosu do rozpaczy przyprowadziła Stryja. Słyszałam jak począł łajać Oskara, ten sam pobiegł jak szalony do dworu, w którym wszystko zakipiało i gdzie Jan stał jak winowajca, ważąc pewnie, kto tu nakoniec zwycięży... Radca udał się za Synowcem, mnie, w nadziei może iż wrócę, zostawiono samą, szłam tak dalej aż do karczmy pod lasem... gdzie mnie siły opuściły... Z razu dochodziła wrzawa od dworu... potem nie słyszałam już nic...
W karczmie szynkarz zdziwiony mnie poznał i oczom swym wierzyć nie chciał — zobaczywszy pieszo, samę jedną. Poprosiłam go o konie... ale u niego oprócz prostej fury i jednego konia, którego właśnie do miasteczka był wyprawił, nie było nic. Ofiarował mi się pójść do plebanii sąsiedniej. Tymczasem żona jego przyjęła mnie w alkierzu, oczyściwszy go trochę. Nie śmieli mnie pytać o nic, na twarzach tylko widziałam politowanie...
Nie upłynęło pół godziny, gdy Radca z końmi, powozem, pakunkami mojemi i służącą nadjechał... Słysząc turkot wyjrzałam, Oskara szczęściem niebyło...