Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To powiedziawszy smutnie spojrzała na trumnę i zdawała się spokojniejsza, łzy jej zmięszały się z krwią na twarzy i płynęły po piersi. A gruby mieszczanin targał ją za rękę i wołał:
— Chodź Halko do domu, chodź — kto umarł wieczny mu pokój. Tyś sługa, idź służ, nie czas tu krzyczeć jak opętana, na dziwowisko miastu. — Za nim wystąpiła przedzierając się przez tłum, kobieta z czarnem okiem i zapadłą twarzą suchą i pomarszczoną, i ta ciągnęła z drugiej strony dziewczynę, która trzymała się trumny i jakby nie czuła targania i głosu nie słyszała, płakała patrząc na brata.
— Mówiłam ci Florku, odezwała się jejmość czarnooka do grubego jegomości, że z tej dziewczyny nic nigdy nie będzie — zawsze miała skłonność do warjacji. — A pan Florek z panią Florkową lamentując napróżno starali się przyciągnąć dziewczynę, gdy — ktoś trzeci z tłumu wystąpił.
Ten przeciąg czasu dał się nieco widzom uspokoić, ustało przedłużone pierwsze wrażenie boleści, zaczęto szeptać, gdzie niegdzie ozwały się głosy i księża z grabarzami rozmawiać, nakłaniając ich aby odprowadzili dziewczynę, gdyż czas było przedewszystkiem kończyć nabożeństwo i iść do domu.
Trzeci także wyszedłszy z tłumu przystąpił do dziewczyny — był to prosty parobek, silny, duży, z czołem pogodnem, z wielkiemi niebieskiemi oczyma w koszuli i siermiędze, z rydlem w ręku. Ten pchnął panią Florkowę i pana Florka i przystąpił do dziewczyny, która ciągle leżała twarzą na piasku, krwawiła i rozdzierała piersi i jęczała boleśnie.
— Halko, rzekł cicho, nie płacz po bracie — on te-