Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aliści gdy się ku swemu spokojnemu zbliżam kątowi, widzę jako ku mnie ze wszech stron tłum studentów bieży z krzykiem, i jacyś ludzie, gdyż dla nadchodrącego zmierzchu nikogo rozeznać nie mogłem, pędzą owych młodzieniaszków bijąc i krzycząc. Z drugiej strony w oddaleniu ujrzałem kobietę w pobryzganych błockiem sukniach z krzykiem i narzekaniem rozpustnicom właściwym, biegącą w drugą stronę. Nie wchodząc zatem w rzecz, uniknąłem tylko ku sąsiedniej bramie, aby mnie nie zaczepili, i spokojnie przybyłem do domu.
— Więceś Waszmość nie był czasu tego rozruchu doma? — przerwał biskup zdziwiony.
— Nie byłem jako żywo — rzekł Czarnkowski.
— I nie posyłałeś ani zachęcałeś sług swoich?
— Wnet opowiadanie moje ukończę, rzekł Czarnkowski, z którego się jawnie niewinność moja pokaże, a na co wszystko testes oculares przywiodę. Przybyłem do domu i zdziwiony byłem widząc wszystko otworem stojące i sług moich prócz jednego niebytności. Pozostały najmłodszy spał pijany na łóżku, ubrany w moje suknie, a podle niego maczuga, nocną porą wychodząc na miasto używana, leżała.

Zbudziłem go chcąc się odeń o towarzyszach dowiedzieć, lecz z pijaństwa trunkiem i snem na poły[1] ujęty nic mi rozpowiedzieć nie mógł, a bąkał tylko coś o nierządnicy i studentach których bito. Potem padł na loże i usnął. Zamknąwszy tedy drzwi oczekiwałem, ażali się i tamci nie zjawią, którzy sądziłem że się tumultowi ze zwykłą ciekawością prostego ludu przypatrować wyszli. W chwilę potem w istocie ujrzałem ich

  1. Po połowie. Stary sposób mówienia.