Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ności plebana. Lecz wszystkie te dowody nie przekonały jego przeciwników; bo cóż przekona tych, którzy uniesieni popędliwością raz wbiwszy sobie w głowę jak sądzić mają, nie słuchając przyczyn, przekonać się nie chcą, zatykają uszy na dowody, zamykają serce i duszę, byleby i na włos nie odstąpić od tego czego innym, prócz gniewu dowodem poprzeć nie mogą. Napróżno z pomiędzy nich samych starsi i rozważniejsi starali się reszcie okazać, jak dalece błądzili posądzając bezdowodnie tego, którego całe życie przeciwiło się zarzutom tak szkaradnym.
Widać było z twarzy i pierwszych słów króla, że mniemane jego przeciw plebanowi uprzedzenie ustało, a wykład sprawy wszystkich mu wprzódy przeciwnych nawrócił. Starał się król powagą swoją nakłonić młodzież, aby się dała przekonać, lecz mowa jego, głos biskupa i seniorów, którzy jak wiadomo szli jednak za ich stroną, żadnego nie zrobił wrażenia.
Upierali się zawsze przy pierwszem zdaniu swojem, nie dając nawet żadnych przezornych zasad swojej uporczywości. Ci, którzy od nich mówili, ośmielili się w obec króla obwiniać sędziów i biskupa, przypisując im zmowę z obwinionym i odgrażając się bezrozumnie, że jeśli ukaranym nie zostanie, wyjdą hurmem z Krakowa, opuszczą szkoły i gdzieindziej nauk, ojczyzny i sprawiedliwości szukać będą. Ani król jednak, ani nikt z przytomnych wierzyć nie chcieli, aby to ich postanowienie do skutku przyprowadzone być miało, sądząc, że nie tak łatwo im będzie ubogim i do miejsca przywykłym tak olbrzymiego zamiaru wykonać.
Widząc ku czemu się sprawa miała, niewierni świadkowie plebana lepiej już na jego stronę mówili.