Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   158   —

— Wiesz co, kawę piłem — ale kieliszeczek maleńki likworu jakiego, dla konkokcyi, nie odmawiam.
P. Bolesław kazał podać Chartreusę najlepszą.
Ta wspaniałomyślność więcéj dała do myślenia profesorowi, niż plotki o kapitałach.
— Któż go wie? może na jaką żyłę złota natrafił? — rzekł w duchu. — Ludzi głupich, nie siedzących u Bonifratrów, jest dużo!
Zaledwie pół kieliszka wysączył profesor, gdy zdyszany zjawił się p. Samuel. Natychmiast Bolesław wstał i chciał odejść spiesznie, gdy Bombastein pochwycił go za rękę.
— Cieszę się, że pana spotykam — zawołał — bardzo potrzebowałem się wytłomaczyć przed nim. Niechno pan siada. Pan do mnie ma urazę, ja do pana.
Maciórek, niechcąc przeszkadzać poufnemu tłomaczeniu się, zabrał kieliszek i wstał, idąc się przypatrywać bilardzistom. Tu znalazł w tylnéj straży widać umieszczonego Sanermanna. Przywitali się milcząco.
— A co, mówią z sobą?
Profesor głową kiwnął tylko.
— Jak pan sądzi, porozumieją się?
— Nic niewiem — ja w ogóle nic, nic niewiem.
Sanermann bywał złośliwy.
— Jakto, to pan niewie téż, gdzie najlepszy kawior?
— A, to wiem — zaśmiał się profesor. — Pod teatrem...