Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   122   —

czy ożenić, dla pieniędzy, szkoda mi było ciebie. Ja pannę Aurorę tak dobrze znam z Paryża, a może lepiéj jak ciebie. Na przyjaciółkę bardzo przyjemna, ale na żonę!
— Cóż komu do tego? — odparł gniewnie Bolesław — ja panu nie przeszkadzam się ożenić choćby z pomywaczką w hotelu — po co się pan mieszasz w moje sprawy?
— Bo to gorsze ożenienie niż z pomywaczką — mój panie Bolesławie — odezwał się Żak. Nie lękaj się, ja ci wstydu nie zrobię, ale nie chciałbym, abyś z siebie śmiech robił.
— Co panu do tego? — wybuchnął Bolesław — powtarzam — proszę się do mnie ani dziś, ani teraz, ani nigdy nie mieszać. Przypadek nas uczynił braćmi, wychowanie postawiło o sto mil od siebie. Daj mi pan pokój! Zemściłeś się — żegnam pana.
Żak popatrzał nań wzgardliwie.
— Żal mi cię — rzekł — ale spełniwszy co było obowiązkiem i satysfakcyą, kłaniam uniżenie!
Zakręcił się Żak i wyszedł, nie śpiesząc. Bolesław stał w oknie jak skamieniały, stał i niewiedział jak długo patrzał, nic nie widząc, w ulicę.
Rozbudziło go otwieranie hałaśliwe, niecierpliwe drzwi gabinetu panny Aurory, która wyszła podśpiewując. Trzymała w ręku pierścień ze szmaragdem i przypatrywała mu się obojętnie. Podeszła z nim do Bolesława, i śmiejąc się, rzekła:
— Proszę o mój!
— Cóż to znaczy? — zapytał Bolek.