Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

— No, panie profesorze, czyż mnie pan nie pozna? — powtórzył.
— Słowo daję! niepodobieństwo.
— Niech no pan dobrze w myśli poszuka? — rzekł przybyły dobywając z eleganckiéj cygarnicy hawańskie cygaro, które poufale Maciórkowi zaofiarował.
— Nie mogę, nie, nie mogę sobie przypomniéć, nie mam wyobrażenia...
— Niech pan w dawniejsze lata sięgnie myślą, kiedy pan jeszcze Tańczyńskich i siostrę swą odwiedzał?
Zdumiał się Maciórek.
— Co u licha! — zawołał — nie rozumiem.
— Więc pan Kubcia nie pamięta? — odezwał się piękny jegomość.
— Kubcia, jakiego Kubcia? — rzekł profesor. — Juściż nie tego łotra, wisusa, który zbiegł od rodziców i który gdzieś przepadł marnie.
— A widzi wujaszek — rozśmiał się nieznajomy, że nie przepadł ów Kubcio, bo oto go masz przed sobą.
Profesor podskoczył na kanapie.
— Ty! Kubcio! a, do kroć sto tysięcy, nie może to być.
— Ale tak jest! tak jest! — śmiał się elegant. — Mam na to dowody.
— Ty, brat Bolka — krzyknął profesor.
— Pst — przerwał Kubcio — nie mówi się Bolka, ale pana hrabiego Tęczyńskiego, nie trzeba mu psuć interesów.