Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

— To jest świństwo — rzekł wyraziście Sanermann.
— A oprócz tego podłość! — dorzucił Maciórek.
— Dla tego powinieneś się pan pomścić i razem szczęście kuzyna zapewnić.
— Bądź pan pewien, zrobię co tylko jest w méj mocy. Najlepiéj by jednak było, abyśmy się gdzieś razem zeszli na pogadankę i rzecz tę omówili obszernie i otwarcie. Wiesz pan co! Pojutrze zaproś nas na dobre śniadanko, choćby do Stępkowskiego, co ci tam?
— Z duszy serca! — zawołał Sanermann rękę wyciągając — na godzinę pół do dwunastéj.
— Zgoda...
Garbus spojrzał na zegarek.
— Patrz że pan — odezwał się — godzina przeleciała jak z bicza trząsł! Muszę iść. Pojutrze u Stępkowskiego, pół do dwunastéj punkt, czekam.
Skłonił się i wyszedł spiesznie. Maciórek rozsiadł się na kanapie, miał teraz wiele do myślenia, zemsta mu serce wyjadała. Przedstawiał sobie ciągle ten obiad nienagrodzony, te delikatesy, tego łososia, zwierzynę, deser, nowalie, oblane najczystszym sokiem z win najprzedziwniejszych — klął w duchu. To nie do darowania.
Rozmyślania nad obiadem trwały tak długo, tak opanowały biednego emeryta, iż nie postrzegł się gdy noc nadeszła.
Bolesław, wychodząc z hotelu po téj uczcie Baltazarowéj, po drodze do nowego swego mieszkania miał kawiarnię w któréj wuj siadywał. Mijając