Pułkownik ruchem głowy i rąk wyraził uwielbienie dla mistrza. Bombastein na stronę odprowadził Bolesława.
— Wiesz, kochany hrabio — może się na mnie gniewać będziesz — ale nie prosiłem profesora Maciórka. Byłby się chwalił wujostwem swém, które jest przypadkowe, a nam ono nie potrzebne.
Bolesław skłonił głowę na znak przyzwolenia.
— Jabym go sam nie prosił — rzekł krótko. — Po co?
— Tak, ludzi wpływowych, majętnych, tych co mogą pchnąć nasz interes, rozbębnić, wystawić go w świetle, jakie nam potrzebne — a la bonne heure — reprezentantów prassy, kapitalistów, należało zebrać, profesor chodzi tylko po restauracyach i kawiarniach i nigdzie nie bywa.
— Masz pan słuszność — rzekł Bolek — ja wcale o nim nie myślałem.
— Jeżeli się pogniewa — dodał Bombastein — sprawię mu śniadanie, tu nie byłby w miejscu.
Goście zaproszeni schodzić się zaczynali. Jak zapowiadał p. Samuel byli to ludzie wpływowi na giełdzie, obywatele ziemscy obracający kapitałami, dziennikarze i gębacze salonowi.
Tym którzy p. Bolesława nie znali, Bombastein go przedstawiał.
— Mój spólnik, pan Hrabia Tęczyński, na którego znakomite zdolności najwięcéj rachuję.
Na stronie opowiadał pan Samuel fantastyczną historyę tego wspólnika, potomka znakomitego rodu, zmuszonego nieszczęśliwemi okolicznościami
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/222
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —