Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   150   —

osiadł na mieliźnie. Zdaje mi się że goły, należy go unikać! Przestrzegam.
— Co się tyczy Bombasteina, możesz, jeśli potrafisz i zechcesz, świetne w jego domu zrobić interesa. Ludzie jak on nie przyjmują ubogich (mają racyę, ci są nudni), osób u niego bywa dużo i takiego rodzaju, co potrzebują czasem szlacheckiego nazwiska, nie mając żadnego, więc gotowi zapłacić grubo. Koniec końców, sprzedać się musisz — dodał patrząc na Bolka — dałem ci wstęp na targowicę — reszta do ciebie należy.
— W istocie to człowiek bogaty? — spytał Bolek.
Profesor stanął i wyprostował się.
— Słuchaj — rzekł — dzieciak jesteś. Chcesz miéć miarę zamożności człowieka, patrz jak się z nim drudzy obchodzą, jak mu się kłaniają, jak go słuchają, jak z nim rozmawiają. Kassy jego nie liczyłem, ale na ludzkie nosy się spuszczam. Żaden wyżeł tak kuropatw nie zwietrzy, jak ludzie pieniądze. Kto ich nie ma, niech się dmie jak chce, czci mu nie oddadzą. Gdy Bombastein wchodzi, ludzie milkną, skłaniają głowy, tyle tylko że nie klękną — on ich ledwie za boże stworzenie ma — przyjmują od niego wszystko. Bądź pewny, że to termometr niemylny!!
— Ale — dodał Maciórek ciszéj — pamiętaj że znów być Grafem incognito! Nie przyznawaj się do tytułu, taj, wypieraj, ale czyń to tak...
Bolek się uśmiechnął.