Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   136   —

— No, jeśli pan chcesz, z umiarkowaniem w dni powszednie, ale na niedziele i święta — słowo daję, trzeba sobie trochę cugli puścić, a nie, to człowiek skolankowacieje...
Maciórek dla utrzymania się w swym charakterze głową potrząsał.
— O! ta młodzież! — zawołał — ta młodzież!
— No — dodał po namyśle — cóż wczoraj wieczorem robiliście?
Serafin kułak do gęby przyłożył, głowę w ramiona wcisnął i szepnął — Ta...jem...ni...ca!
— No! to pewnie już gdzieś nieciekawieście się zabawili! O! wy młodzi! o! szaleńcy.
— Ale nie! — zaprzeczył nagle Serafin — jak Boga kocham, nie! Co pan sobie myśli, byłem w najporządniejszym w świecie domu!! Słowo daję i musiałem chodzić jak dziecię na pasku.
Maciórek spojrzał nań.
— Cóż to było?
— Zdaje się że początek końca! — zaśmiał się Brzuchowski — albo koniec początku! Niech to będzie między nami tylko — kuzynka radczyni mnie swata; wczoraj po raz pierwszy miałem szczęście oglądać tą, którą wybrała dla mnie.
— I cóż tedy? — szydersko rzekł profesor — ma kwalifikacye?
— I jakie! i jakie! — począł pan Serafin. — Wdówka, bogata, bez familii, pani swéj woli, wychowanie i maniery arystokratyczne, ładna. Śliczna można powiedzéć, wcale jeszcze młoda...
— Jeszcze? — spytał profesor z przekąsem.