Przejdź do zawartości

Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeczy skupują, mniej bywa gości, ale potem wszystko wraca do dawnego porządku, i do samego Czerwca ani wzmianki o św. Janie. Pewno to samo i w tym roku będzie. Kiedym się tak pocieszyła, Władzio, Frania i Emilka przyszli do ogródka; z początku byliśmy smutni, ale ogródek taki ładny, tyle róż i innych kwiatów, żeśmy się rozweselili. Nabiegawszy się, wróciliśmy do pokoju. Już nie było nikogo z obcych. Tata nie miał obłąkanych oczów, Mama nie płakała, owszem jakiś wyraz szczególnej radości jaśniał na jej twarzy. »O! już pewno mają pieniądze!« szepnęłam do Władzia. Tata nam dał znak żebyśmy wyszli, i długo jeszcze z Mamą rozmawiał. Przyszedł potem pan T** ten prawnik; którego tak szacuje, naznosili mnóstwo papierów, pisaii, radzili.
Mama wyszła do nas i powiedziała: że pojutrze raniuteńko pojedziemy do Krakowa. Nie wiem wcale po co tam pojedziemy? ale wiem że się cieszę, bo wszelkie podróże bardzo lubię; a wreszcie ani sposobu tu mieszkać, póki Tata nie wymebluje domu na nowo: teraz niema na czem siedzieć, i ja ten list piszę do ciebie na kuchennym stole. Tak cebula śmierdzi, że ledwie wytrzymać mogę.. Ale, ale przepraszam, żem się gniewała na ciebie, kochana Karolino: zaległy wasze listy na poczcie, dwa razem oddała mi Mama. Już cię nigdy posądzać nie będę, i skoro staniemy w Krakowie, donieść ci o tem nieomieszkam.

LIST SIÓDMY.
Z Krakowa, 1 Sierpnia we Czwartek.

Miesiąc minął, a jam do ciebie nie pisała; bo nie wiem doprawdy jak i pisać, nie mam tyle śmiałości: nie