tylko ich słowa przekręcić, przenicować, ze strachu o własną skórę, o swój tłusty brzuszek i tłuste probostwo można socyalistów oszkalować — ale to się na nic nie zda! — Już lud zmądrzał — i gdy się rozlegnie w kościele polityczne kazanie — albo się z kośicoła wynosi z oburzeniem, albo się śmieje i kpi w duszy z jegomości, który czerwony jak indyk, ciska siarczyste pioruny na „czerwonych bezbogów”, na dyabłów, co zawierają śluby na trzy lata, albo co chcą chłopom grunta i żony poodbierać! Już to dziś nie pomoga i jest tylko wodą na nasz młyn! Gdyby nie agitacya kleru rozpolitykowanego, gdyby nie zaznajamianie z ambon szerokich mas chłopskich ze zasadami socyalistycznymi — ani przez dziesięć lat nie dotarlibyśmy tam, gdzie dziś jesteśmy! Księża nawet „Czerwonego Sztandaru” uczą z ambon swoje wierne owieczki! — A jednak chociaż im za to wdzięczni jesteśmy — w imię spokoju sumień tysięcy wiernych, musimy głośno i stanowczo wołać: Precz z polityką kościoła!