Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakże z wami, Michale?
— Nic, panie Walenty. Przyjechałem do domu trzeźwiuteńki, kobieta nawet nie poznała, żem co pił.
— Ha! tęgą głowę macie.
— I to nie. Czasem od dwóch półkwaterków mnie z nóg zetnie.
— No, no?
— To musi, panie Walenty, wszystko z frasunku. Oj, źle na świecie!
— Źle. Ale czy ci się zdaje, że to tylko tobie? Pójdźno między ludzi, posłuchaj. Widzisz ja, na ten przykład, choć piśmienny jestem i kodeksy znam na wylot, a przecież mnie Chaskiel z Joelem tak trapią, jako i ciebie.
— I może on pana Walentego też tak samo ma z chałupy wyrzucić?
— Oj, oj! tylko ze mną trochę trudniej.
— Trudniej?
— Ja piśmienny; odemnie on takich papierów nie wycygani, jak od ciebie, bo ja wiem, czem to pachnie. Po drugie, że i do sądu jak przyjdzie, to ja nie stanę, zapomniawszy języka w gębie, ale wiem, co i jak gadać. Niewieleć to można wygadać, skoro stoi czarno na białem, ale zawsze już żyd nie jest taki śmiały. On się trochę boi, boć ma różne sprawki na sumieniu, a jak to powiadają: na złodzieju czapka gore. On wie, że Wasążek gębę ma nie od parady i może powiedzieć co szkodzącego. Ale to, mój bracie, niewiele znaczy, odwleka się tylko na jaki czas, a jeżeli żyd zechce