Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doliczał, a mnie jeno kazał podpisywać, jako, że niby rachunek między nami stoi.
— I podpisywałeś? — spytał Wasążek.
— Juści, że podpisywałem, a on mi teraz, psia dusza, zapowiada, żebym mu wszystko oddał i rachuje, że mu winien jestem albo pięćset albo czterysta rubli. Ja powiadam: nie mam, a on mówi, żebym grunt sprzedał. A ja jak mogę grunt sprzedać, kiedy go po ojcach dostałem i dzieciom swoim oddać powinienem? I gdzie się podzieję, jak grunt sprzedam? Z gospodarza na parobka zejdę? w służbę mam iść? Powiadam mu, że gruntu nie sprzedam, a on się śmieje, mówi, że jak ja nie zechcę, to sąd sprzeda mój grunt, że niby licytacja będzie. Ale skoro pan Walenty powiada, że gospodarskiego gruntu sprzedawać nie wolno, toć chyba i sąd nie sprzeda?
Wasążek czoło namarszczył, nastroszył wąsy i rzekł:
— Mój Michale, wlazłeś ty, biedaku, w niedobre miejsce. Przezwisko ci Rokita, ale choćbyś był i sam djabeł Boruta, to się z tego, nieboraku, nie wydobędziesz.
— Panie Walenty! radźcie życzliwie! Panie Walenty!
— Bóg mi świadkiem, że pragnę, ale w tej rzeczy rada trudna. Podpisałeś bracie, dałeś djabłu na swoją duszę cyrograf, teraz musisz cierpieć, biedaku, i choćby niewiem jak kręcić, nic nie pomoże. Żyd cię sprzeda, jak zechce.
— A toć dopiero pan Walenty mówił, jako