Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiem swojem i mdleje z chęci poznania tak znakomitej osoby. Niechże więc reb Beniamin pospieszy i nie odmówi mu tej rozkoszy! Naturalnie, pospieszyłem na to wezwanie i pobiegłem natychmiast. „Pipernoter“ wskazywał mi drogę. Pędziłem, jak strzała wypuszczona z łuku, w tem słyszę za sobą jakiś głos grzmiący: — reb Beniamin! reb Beniamin! jesteś chyży jako jeleń, dogonić cię nie mogę! Odwracam głową, a tuż za mną stoi „Aleksander Mugden“ sam, we własnej swej osobie... — „Adejni mejłech!“ (królu mój!) zawołałem i pochwyciłem za rękę wielkiego bohatera. Ściskam tę rękę serdecznie, ściskam, ściskam, aż przebudziłem się... Pfe! czy ty wiesz, Senderił, com ja ściskał? nawet powiedzieć tego nie chcę... Pfe! co tu za paskudna stancya! pełna jakichś wielkich, czarnych robaków!... Otóż widzisz, mój kochany, co to jest sen, choćby najpiękniejszy nawet!... Powiadam ci, nie bierz sobie tego do serca, spluń trzy razy i zapomnij o śnie... ale cóż ci się śniło tak strasznego?
Senderił jęknął...
Tfu! tfu! tfu! splunął trzykrotnie i zaczął opowiadać swój sen, którego treść była mniej więcej taka: