Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedliwiał przed starym kościelnym: Padoł, że się w nim duch dźwiga — —
A kościelny: Dźwigać się ta dźwiga, ino nie wiem, czy koniecznie duch...
W ranek majowy, w świt pełen woni, przeczystego powietrza i upajającej świeżości, przy wschodzącem słońcu ruszył ksiądz Augustyn z bramy klasztornej, nic w rękę nie biorąc dla obrony, ani psa z wielkich kudłaczy, które zakon chował, cały na Boską Opatrzność, która go natchnęła, zdany. Dunajec wbród przeszedł i kamieniami ku drugiemu ramieniu wody „pod brzyskiem“ szedł. A potem zaraz zaczynały się już lasy i wśród nich rzadkie osady.
Śpiewając pieśni nabożne, ze skaplerzem na piersiach, z różańcem w ręku szedł nawracać naród pogański.
Przechodziły mu drogę potwory: wilki, dziki niebywałej wielkości, niedźwiedzie tak ogromne, jak krowy, ale jakoś szczęśliwie między niemi przechodził, ufając.
I pół dnia brnął po lasach, nie napotkawszy ludzi, aż w południe samo posłyszał z gęstwiny i mroku packanie kijanki i śpiew niewieści. Ucieszył się, jedno, że się pracę świętą rozpocząć spodziewał, drugie, że i za widokiem czło-