Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

psy biegły z pomocą i siedmiu wolarzy, — „on“ cofnął się od zdychającego wołu w gęstwinę, ale dał znać, że jest, że panuje i odpowiedział na tryumfalne wejście w jego królestwo.
Walkę podjął i że nie zesłabł; pokazał.
I w pewną ciemną dżdżystą noc postanowił ponowić napad w sam środek polany, na koszary z owcami. Aliści nagle przy wyjściu z kosodrzewu straszliwy ból przeszył mu boki i w zadnią nogę wpiły mu się z dwu stron śpiczaste długie żelazne zęby oklepca. Ryknął boleśnie i szarpnął nogę, atoli żelaza nie puściły, a gruby łańcuch i ogromny kłot drzewa z brzękiem, chrzęstem i łoskotem powlekły się za niemi. Rycząc, począł się miotać i szarpać, niemogąc się uwolnić, niemogąc cofnąć, bo półkola żelazne, łańcuch i kłot zawadzały o każdą gałęź i każdy sęk kosodrzewiny.
I toczyła się powoli czarna dżdżysta noc ponad nim, nad jego rykiem strasznym, wyciem przerażonych wilków i zawziętem ujadaniem psów, które oblegały zdala miejsce jego nieszczęścia. Czasem z śród chmur, wyjrzał posępny wiszący w otchłani niebotyczny cień skały, jakby ciekawej: co się dzieje tam na dole, gdzie coś żyje, rodzi się i umiera...
I nastał świt. Blade światło rozlało się po-