Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przestwory; tak oni z rykiem zwarli się ze sobą. Ale mocne, śmiertelne czoło tura ugodziło w pustkę; niedźwiedź uchylił się i powtórny raz zadał w kark wroga, wyrywając płat mięsa, który odwalił się od kadłuba, jak kęs drzewa piorunem z pnia oddarty. I cios za ciosem ponawiał straszliwy napastnik, unikając ciężkiemi, ale szybkiemi skokami rogów i czoła byka. Wreszcie ów, uchodząc śmierci, zawrócił i cały czerwony od posoki i olbrzymie jej bluzgi na mchy i gałęzie, o które się ocierał, rzucając, rozpaczliwym biegiem uciekać począł, tętniąc, jak gdyby młoty uderzały w ziemię. Ale stary milczący las nieruchomo patrzał na tę walkę.
Zaś niedźwiedź zapragnął słońca po boju. Przeszedł więc dolinę Niefcyrki ponad doliną Młyniczną przez grań od Hrubego Wierchu i tam, pod przełęczą, w niezmiernej wysokości, leżąc między progami skalnemi na rozpalonej trawie, grzał się w słońcu, spoglądając w swej dumnej samotni na szeroki kraj ludzki tam nizko... I nie było żadnego więcej zwierzęcia tam, na wysokości. Stadka kozic, gwiżdżąc na trwogę, pomknęły w szalonych rzutach w niedostępne, czarne krzesanice, ponad im tylko niegroźne otchłanie i niewielki jastrząb trzepotał