Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nim by przybyli liczniej po skóry i mięso. Ale „on“ czuwał. Tejże samej nocy uderzył na jatę z towarzyszami, rozeprali głazy, rozmietli kłoty, koły i żerdzie i wyprawili sobie ucztę, od której krwawych strzępów pełną była dolina. I gdy w trzy dni później, za ciepła, powrócili wolarze i owczarze popod Hruby Wierch, zastali zdruzgotaną jatę i wszystko mięso pożarte.
— „On“...
— „On“...
Rozzuchwalone tem powodzeniem niedźwiedzie dzień i noc trapiły pasterzy, że wielu się zarzekało, powróciwszy w jesieni do domów, że tam już nie pójdą następnej wiosny, a straszna sława „jego“ rozniosła się kręgiem koło Tatr.
„On“ zaś tryumfował. W blasku księżyca gdzieś w uboczach Gołych Wierchów stawał do czarnego głazu podobny i patrzał z wysoka na puste doliny. I czuł się jeden potężny i niezrównany, jak halny wiatr, albo piorun, którym nic nie wyrówna. I w jesiennem późnem słońcu przewalał się po aksamitnych uzłoconych upłazach, po ogromnych błyszczących trawach, podobny do kłody smrekowej, sam jeden najpotężniejszy, jak głusza zimowej nocy, albo mróz ranny, który wszystko w lód ścina. I puste mil-