Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Począł iść, albowiem wiatr cudowny i pachnący, co od Tatr wiał, począł go ciągnąć ku sobie.
W piersi Maćka powstało pragnienie zanurzenia się w nim, jakby we wodzie, która nęci, gdy członki są znużone i ciało słabe — wykąpiesz się: zaraz ci lepiej.
Szedł Maciek Scyrbularz i jakoś iść mógł. Ten ból nieznośny w sercu, który mu wspinać się pod górę przeszkadzał, nie dawał się czuć.
Ileż to się Maciek naklął, a ile ze siebie naśmiał! On, Góral, w górach urodzony, on juhas. chłopiec dobry, jak pies wartki, on, co się „nieczuł idąc“: nie mógł się wspinać pod górę!... Śmiał się sam sobie, klął, a czasem i płakał. Ej — nie czasem, ba często. Siadł gdzie w lesie, w ustronnem miejscu, gdzie go nikt widzieć, ani słyszeć nie mógł, to tak płakał, co cud! Tam owce idą do upłazu, tam kozy skaczą po piargu, pies zagania, oblatuje, a on, juhas nad juhasy, w chałupie siedzi... I ludzie mu dość dokuczyli. Mało kto brał na uwagę, że chory — ale przezywali go „dziadem“ i nawet jakaś pogarda do niego się przyczepiła. Bo to jest w naturze ludzkiej gardzić słabszym. Ślepy, chromy, niemocny, tak, jak i ubogi, nie czystą litość budzą, ale bolesną litościwą pogardę, czy bolesną pogardliwą litość.