Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cy to panice od młyna? — spytała szepleniąc.
— W sam raz połowica dla Grzela! — zaśmieli się bracia.
— Memu zmarło się latoś, jezeli panickowie o mego Grzela pytajom — westchnęła baba.
— A coście przywieźli do młyna? urodę waszą? — zaśmiał się Wacek.
— Nie zartujcie, panickowie, z babiny niescęśliwej, która kwatereckę ino zytka do zmełcia przywiezła.
— Nie żartujemy, babciu! — rzekł Wacek. — Ślicznotka z ciebie prawdziwa!
Baba się obruszyła.
— Ej, zartowniki, zartowniki paskudne!
— Nie żartowniki, jeno czarodzieje. Królowę zrobimy z ciebie, tylko ubierz się, babo, wedle gustu naszego i smaku, a damy ci i królewica, jak teraz złotych kilka na początek dajemy.
— Złotówecki! złotówecki! — zawołała uradowana baba.
Targ w targ i babula przekupić się dała. Zaraz ją po królewsku przebrano i do blizkiego lasu kazano iść, gdzie na przybycie Grzesia czekać miała pod drzewem umówionem; ale baba uparła się i wlazła w pień wierzby spróchniałej, gdzie, siedząc przykucnięta, do szalonego śmiechu pobudzała zbytników. Czy się poruszy, czy podskoczy: cha-cha-cha! rozlegało się po lesie, bo prawdę rzec, świat dotąd takiego czupiradła nie widział.
Przed zachodem słońca przyszli bracia do Grzesia i powiedzieli mu szeptem, że w lesie cudna czeka królewna na niego.
— A kpiłem, braciskowie? — odezwał sie Grześ uradowany.
Bracia w kułak prychnęli na samą myśl krotochwili spodziewanej.
Poszli tedy do lasu, do wiadomej wierzby się zbliżyli,