Przejdź do zawartości

Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o pamięć o duszy mojej, z za grobu im serdeczne pożegnanie posyłam. Amen!«

Kartelusz wypadł z rąk czytającego. Maciej drżał, aż zęby szczękały. Łojówka dopalała się, mrok głęboki zalewał piwnicę.
— Pamiętał o nas, a my... — szepnął Maciej.
— Wierzył nam, a my... — jęknął Bartłomiej.
— Patrz! — wrzasnął nagle Pitraszka.
— Jezus Marya! — wybełkotał Szarbański.
Utkwili oczy przerażone w jeden z kątów piwnicy, gdzie zarysował się cień wojewody... zbliżył się, westchnął — i znikł.
Maciej i Bartłomiej runęli na ziemię.
Cisza, przerywana tylko jękiem grzeszników, grozą zbliżającej się śmierci z głodu, beznadziejnością ratunku. A na korytarzu zamkowym leżał wyciągnięty trup wojewody, samotny, opuszczony, zapomniany przez sługi niewierne.