Przejdź do zawartości

Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiją się nurty, wiją pomału,
Niby z kryształu utkana chusta...
Śliczna twarz patrzy z głębin kryształu,
Różowe do mnie śmieją się usta.

Nie moje usta i twarz nie moja!
Coś zczarowało przejrzyste wody:
Szatka z purpury, złocista zbroja...
Ach! to wyśniony królewicz młody!

Lecz niechaj tylko wiatr falą ruszy,
O kryształ trąci jaskółka płocha —
Zniknie widzenie, twór mojej duszy,
I jeno głośniej serce zaszlocha!

— Nie zniknie widzenie twoje, nie zniknie! — odpowiedział jej szept jakiś.
Różyczka podniosła źrenice.
Tuż nad nią, wpatrzony w jej oczy błękitne, królewicz stał śliczny.
— Kto ty? — spytała przestraszona dziewczyna.
— Twój sen! twoje marzenie! — odpowiedział królewicz.
W tej chwili las cicho zaszumiał.
Różyczka nie wróciła do domu, a już było południe. Matka z Gdusią, zaciekawione tak długą jej nieobecnością, pobiegły do lasu.
— Co? co? co?...
Królewicz zbiera jagody i podaje Różyczce, a na uboczu leży kożuszek barani, przy nim zaś siedzi wiedźma i wyciąga rękę po jałmużnę.
— Daj jej, matko, złotówkę, dwie, trzy! — zawołała Gdusią.
— Zapóźno! — odpowiedziała żebraczka.
I znikła.
A królewicz z Różyczką oddalał się coraz bardziej, aż ich oboje pochłonęła mgła błękitna, zalało słońce złote.