Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie uciekniesz mi teraz, nie uciekniesz! — zgrzytnęła wiedźma.
Skoczyła do sieni po miotłę.
Co zaś?... zostawiła ją za drzwiami, a ktoś sprzątnąć musiał i pozbawił ją tak potrzebnego rumaka.
Nie omyliła się. Miotła czarownicy podobała się fornalowi pana leśniczego. Tęga była, sprężysta, więc wziął ją i nie myślał wcale o oddaniu.
Wiedźma skręciła się.
Znów zdobycz z rąk jej się wysuwała. Nie pomykać pedałom starym za stopkami młodemi, i to wtedy jeszcze, gdy strach je gonił! Zaklęła brzydko i wsunęła się do komory, gdzie różne gospodarskie naczynia musiały być. Chodzi, maca... Na żadną nie natknęła się miotłę, lecz sito znalazła.
— I to dobre!
Wyszła przed chałupę, obróciła się twarzą do księżyca, usadowiła się w sicie i, zawoławszy:
— Wieś nie wieś, biesie, nieś!...
Uniosła się w górę.
— Aha!... już moja starościanka pod Słupicą? — mruknęła. — Zmyliłaś pogoń, panieneczko! może sama miotłę schowałaś, ale nie wiesz, że dla czarownicy i sito jest dobre... Co to? E-he! nóżki ustały, do chałupy chłopskiej skryłaś się... Znajdę cię, znajdę!
Spłynęła przed wrota i wzięła wnet na siebie postać dziada wędrownego. Sito powiesiła na płocie i zapukała do drzwi chałupy.
— Kto tam?
— Wspomóżcie, miłosierni ludzie, dziadka wędrownego.
Niemasz takiego gospodarza ani gospodyni, którzyby starego nie przyjęli dziadula. Wyszła niewiasta młoda i poprosiła do izby. Dziad pierwszy próg przestąpił, przy piecu usiadł