Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwiat więdniejący nie mógł spokojnie na swojej łodydze umrzeć, nie widać było nawet drzew rozprutych piorunami, bo wnet sztuka ogrodnicza goiła rozdarcia, zasklepiała ciosy gromowe. I jakże się dziwić, że uśmiech szczęścia nie schodził nigdy z ust królewny, że błękitne oczy wieczystą pogodą patrzyły, gdy nie spoczęły ni razu na trupie ptaszka, na muszce zabitej, na zeschłej gałązce drzewa, na złamanej łodyżce kwiatka? Figlarne wiewiórki pląsały wesoło, przeskakując z gałązki na gałązkę, z konara na konar; w pachnących krzewach bzów, róż i jaśminów o woni cudnej brzmiał, nie zrównany z niczem, koncert słowików, iście królewska kapela; po sztucznie narzuconych kamieniach wartkie przebiegały strumyki, jak harfy, rozpłakane; skrzyły się klejnotami fontanny sennie drzemiące; w kryształowych sadzawkach złote pluskały się rybki; motyle, jak kwiaty wichrem gnane, w srebrzystem unosiły się przestworzu. Wonie, pieśni i kolory czarodziejskiem kołem otaczały Wiosenkę; oddychała wonią, pieśnią i barwami i sama była pieśnią, blaskiem i wonią.
Ale władza potężnego króla, w żelazne karby swej woli ziemię ująwszy, nie sięgała krain powietrznych, przez które żórawiane klucze się przesuwały, grom przelatywał, zbójeckie gonitwy swoje odbywały jastrzębie.
Razu pewnego błądziła Wiosenka po ogrodach umajonych. W błękitnej szatce była, szła przez zieleń trawników, błękitem niebios owiana. Poranek oddychał wonią budzącej się ziemi, rozświecał się kwiatów barwami, podzwaniał świergotem ptaszków. Niebo było blado-różowe, na wschodzie płomienne, na zachodzie turkusem zalane. Perliły się rosy, od stawów wiał chłód.
Cisza!... Pomimo pieśni ptaszków, pacierza drzew, była cisza.
Nagle uwagę jej zwrócił piór szelest.
Spojrzała w górę.