Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz, kumciu?
— Nie wiem.
— To słuchaj...
Albo:
— Kumciu, wiesz?
— Wiem!
— To posłuchaj...
A że człek ciekaw jest zawsze, więc ucha nastawia, a baba trzepie i trzepie, dopóki nie postawi na swojem i nie podniesie na nogi wsi całej. Wszczyna się rwetes, klątwy, bójki, połajanki: ty taki, ty owaki! ty taka, ty owaka! a baba dolewa oliwy do ognia i szasta się, jak miotła, po kątach wszystkich, tylko że śmiecia nie wyrzuca, lecz coraz więcej go przysparza. Wiedźma nie wiedźma, bies nie bies! ale tak ludziom dokuczyła, że postanowili ład nakoniec z nią zrobić i rzecz całą w wielkiej tajemnicy przeprowadzić.
Tajemnica przed panią Komnacką?... to ci gadanie!
Zebrali się w lesie, a każdy ciupasem na umówioną polankę przydybał, lecz wnet i pani Komnacka się zjawiła; zgromadzili się przed północką w pustej oborze dziedzica, a już w progu przywitała ich wiedźma; do starej pod lasem rudery się wsunęli, drzwi zaparli, okna wszystkie zatkali — nic to nie pomogło: pani Komnacka przez komin się wsunęła i niby wiecownica zaraz na ławie siadła.
Rozpacz ogarnęła wszystkich.
Organista zaproponował spławić babę i jeżeliby na dno rzeki nie poszła, na stosie spalić, ale ksiądz proboszcz dwukrotnie: nie wypada! powiedział, i raz jeszcze do sumienia pani Komnackiej przemówił. Wiedział, że nic z tego nie będzie, lecz może ją się uprosi, ubłaga, wszyscy zaś byli gotowi do ofiary największej, aby raz wreszcie pozbyć się obrazy boskiej i spokój mieć.
Zerwali ze schadzkami. Narada, to narada!... Niech na niej