Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dary oddał i obiecał panu miłościwemu o mil sto dworzec jego objeżdżać.
Było we zwyczaju w czasach dawnych, że gdy na gościńcu publicznym choćby dwóch tylko rycerzy się spotkało, zaraz jeden drugiemu drogę zajechał, storcem stanął, obraźliwe słówko powiedział, czego następstwem było wydobycie mieczów i szast-prast! gdzie los zdarzył, byleby krew rycerska popłynęła. Dawniej nikt nie zajeżdżał drogi »Niepokonanemu«: każdy, spostrzegłszy go już zdaleka, jak ducha złego omijał; teraz nie wiedziano, jakby, w razie spotkania się z nim, postąpić należało.
Ale oto los zdarzył, że ten, to ów rycerz zetknął się z »Niepokonanym«. Nie chcąc boju z nim wszczynać przez pamięć na dawne czasy, w pół drogi się zatrzymał i już po czapkę sięgał, gdy nagle »Niepokonany« konia zawrócił i jak wiatr pierzchnął. Wtedy ów rycerz czapkę swoją poza uszy nasunął i wołać począł:
— Hej, stój, panie czmychaczu!
Ale »Niepokonany« nie obejrzał się nawet, jeno zmiatał, jakby sto wilków za nim gnało.
Od tej chwili wszyscy zaczęli odwagi nabierać i — choć z lekkiem trzęsieniem się łydek — sami mu drogę zajeżdżać. Pewien rycerz, krzyknąwszy: »Broń się!«, miecz zaraz wyciągnął i groził już głowie »Niepokonanego, ale ten, miasto orężem się zasłonić, gołą zasłonił się ręką, co, oczywiście, powstrzymało napastnika. Schował więc miecz, a głową kręcąc, rzucił drwiąco:
— Boisz się?
— Boję — odpowiedział »Niepokonany« i dał nura.
Inny znów spotkał się z nim w karczmie przydrożnej. »Niepokonany«, widocznie obawiając się zwady, udał, że go nie widzi, i plecyma się odwrócił. Obrażony rycerz chwycił za czekan, u pasa wiszący, i straszny nim cios miał zadać, gdy