Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mię. Tedy pan strach, zły widno za to, co mu juz »Kaliny« nie gram, nuz ryceć, za boki mnie sarpać, a scypać, a tarmosić niemiłosiernie. Tedy mnie cierpliwości zabrakło. Jak odwinę prawicę a lunę w pysk — ten bęc o ziemię i tchu się niegodnego pozbył.
Wicek za łeb się chwycił.
— I cóżeś ty zrobił dobrego? — wrzasnął.
— Stracha zakatrupiłem!
— To Wacek był, nie strach żaden! — krzyknął Wicek
— O, la Boga! — zajęczał Grześ przestraszony. — I cemuześ mi o tem nie powiedział wceśniej, bracisku?
Skoczyli do rozstaju.
Wacek leżał w dołku, gdzie strach był wkopany, ale żyw był, jeno oba policzki spuchnięte miał niemiłosiernie. Wicek zaczął obmacywać stękającego Wacka, a Grześ spytał:
— Cy ty zyjes, bracisku?
— Dam ja ci! — wrzasnął Wacek, do przytomności przychodząc, i Wicka za Grzesia wziąwszy — bo Wicek go macał, a Grześ pytał — w pysk go zaraz. Tego nie lubił Wicek. Odpowiedział więc wnet, jak się należało, i poczęli się grzmocić, za czuby się wodzić, na nic już nie pamiętający. Przestraszony Grześ od jednego do drugiego biegał i wołał:
— Uspokójcie się, braciskowie serdecni!
Ale uspokoili się wtedy dopiero, gdy im oczyska tak popuchły, że brat brata nie widział. Wtedy Grześ wziął ich obu pod ramiona i do domu zaprowadził. Przestraszony ojciec ją pytać:
— Co z wami się stało, synaczkowie mili?
— To pscółki tak bracisków pokąsały — Grześ odpowiedział, nie chcąc zdradzić tajemnicy figlów braterskich.
Po tygodniu, gdy bracia wyzdrowieli, a stary ojciec zachorzał, wezwał synków do siebie i rzekł:
— Przeczytam wam testament, przy świadkach spisany, który