Przejdź do zawartości

Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na zapowiedź już dałem.
— Czas mi już teraz o testamencie pomyśleć — rzekł ojciec.
— Czas, czas, tatusiu! bo ci lada dzień po synowej przywieziemy — zawołali uradowani bracia.
Tymczasem Grześ codziennie do lasu biegał. Deszcz nie deszcz, pioruny nie pioruny, nie skrewił babie swej ni razu, a bracia po dwa złote płacić jej musieli.
Nie podobało się to już braciom.
— Wacku! — rzekł Wicek.
— Co, Wicku? — Wacek zapytał.
— Trzeba przy drodze Grzesiowi stracha postawić, by do lasu nie chodził, bo za drogo nas ta baba kosztuje.
— Wiwat strach! — krzyknął Wacek.
Zrobili stracha, postawili w dołku przy drodze, którędy Grześ musiał przechodzić.
O zmierzchu, jak zwykle, Grześ wybrał się do lasku, a już piszczałkę wziął z sobą, widocznie, że babie grać będzie i śpiewać: »Rosła kalina z liściem szerokim...« Z Grzesiem Wicek i Wacek się wybrali.
Idą, zabawiają rozmową Grzesia, by nie odrazu stracha zobaczył. Aż oto, na zakręcie drogi, pod lasem, wedle cmentarza, Grześ zatchnął się nagle i stanął. To samo Wicek i Wacek zrobili. Grzesiowi włosy dębem się podniosły, a oczy na wierzch zaczęły wyłazić. Wtem za ramię Wacek go chwycił i rzucił w ucho:
— Źle z nami!... martwiec wstał z grobu! Tu przed cmentarzem spoczywa zbój zakazany, którego rozbroić może tylko muzyka śliczna. Ty ślicznie grasz, Grzesiu. Zagraj mu: »Rosła kalina« — a graj, dopóki z Wickiem nie wrócę i nie przyniosę wody święconej. Graj, bez ustanku graj! a z oczu upiora tego nie spuszczaj, bo śmierć czeka!
Grześ wytrzeszczone oczy utkwił w straszydło nieruchome,