Strona:PL Kasprowicz - O poecie.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaczerpnięty z świata zewnętrznego, czy wewnętrznego, wywołują wrażenie, jak gdyby z góry zrzekali się syntezy: rozmyślne usuwanie się, niegodna, niepojęta rezygnacya.
Zdaje mi się, jak gdyby oko czasu, surowe, pytające, trudno dające się znieść spojrzenie, spoczywało na życiu wielu poetów, jak na jakiemś dziwnie niesamowitem widziadle. A poeci jak gdyby czuli spojrzenie to na sobie, jak gdyby czuli swą wielość, swą wspólność, wzajemne skojarzenie swych losów, niepojętą, lecz nie mniej ponurą konieczność swego postępowania. A na postępowanie to niema formuły, znajduje się ono jednak pod rozkazami konieczności, zdaje się też, jak gdyby wszyscy pracowali przy budowie piramidy, olbrzymiego pałacu dla umarłego króla, lub Boga, który się jeszcze nie narodził.
Niema rady, istnieją! Istnieją i na jedno skazani są na świecie: napawać się w boleści nieskończonością zjawisk, a z bolesnego napawania tego tworzyć wizyę, tworzyć w każdej sekundzie, za każdym pulsem, tworzyć pod brzemieniem, jak gdyby ocean położył się na nich, tworzyć bez światła, nawet bez lampki górniczej, tworzyć śród wrzawy głosów urągliwych, wywołujących zamęt; tworzyć z żadnego innego popędu, jak tylko z zasadniczego pędu swej istoty, tworzyć skojarzenia rzeczy przeżywanych, znośny zestrój zjawisk, tworzyć na wzór mrówek, szarpać się i tworzyć, tworzyć na podobieństwo pająka, z własnego ciała snuć przędzę i na niej unosić się