Strona:PL Karol Rais - Patryoci z zakątka Tom I.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się ku dołowi; na prawo rozciągała się druga, nieubita, z małą wydeptaną obok ścieżką, prowadzącą do lasu, zasłaniającego dalszy horyzont. Gorące, miedziano-czerwone słońce, zachodzące na ciemnym, zamglonym firmamencie, nie rzucało iskrzących, świetlanych promieni, lecz spoglądało pochmurnie na górzystą miejscowość, na której widać było rozrzucone chaty wiosek, i oblewało śnieżną powierzchnię różowawem światłem. Horyzont południowo-zachodni zasłonięty był mgłą, poprzecinaną czerwonemi smugami, jakie pozwalały dojrzeć głębię i cały obszar tego morza mgły. Ogromne wzgórze Karkonoszkie pogrążone było całkiem w mroku, bliższe lasy, pokryte śniegiem, stały jakby martwe. W północnej stronie, na szczycie wzgórza widniała jasna wieża i ciemny dach kościoła. Rosochate gałęzie jarzębiny, rosnącej po obu stronach drogi, pełne były szronu; tu i owdzie wychylały się zeschłe już jagody. Rozrośnięte drzewa nie uginały się, nie zaszeleściły nawet.
Dokąd tylko wzrok sięgał, nigdzie nie było można dostrzedz najmniejszego znaku życia: ani tam wrona nie zakrakała, ani pliszka i trznadel nie zaświergotał.
— Co robić? Trzeba chyba zawrócić na prawo — rzekł staruszek, uderzywszy biczem.
— Pewnie — potwierdził młodzieniec.
— Wio, stara, wio! — zawołał woźnica i koń skręcił w prawo.
Sanie, zawadziwszy o kilka większych kamieni, zaskrzypiały, przechyliły się w bok, ale wjechawszy w kolej, ruszyły naprzód.
Rzeczy na saniach przykryte były płachtą, z pod której wyglądał żółty kufer o malowanych ptakach i kwiatach, części łóżka, siennik wysłany, a na wierzchu duży tłomok.
— Skoro przejedziemy las, powinniśmy już wieś zobaczyć, przecież nie zabłądziliśmy - powiedział woźnica.